Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzecz nieuniknioną, związaną z rzemiosłem. Grzbiet jego chylił się służalczo, głowa chwiała się bojaźliwie, oczy spoglądały z ukosa, ręka stała się drżącą i wyciągała nieufnie jak ręka żebraka.
Opowiadano o nim sprośne anegdoty, z których śmiało się pospólstwo. Ale ludzie patrzący głębiej łatwo wykryliby w nich heroizm wyższy w swem poniżającem wyrafinowaniu nad płytki konwencyonalizm taniej, fałszywej cnoty, fałszywego męstwa i honoru, z których są zbudowane karciane domki dumy ludzkiej. Pewnego dnia ojciec Pamfiliusz zatrzymał się u drzwi byłego rzeźnika, dzikiego terorysty, zbogaconego nabyciem wielkich obszarów dóbr narodowych. Pan Lebreton, tak się zwał ów rzeźnik, znany był z pijaństwa, skąpstwa wobec biednych i prostactwa, a zwłaszcza cynicznej bezbożności i nienawiści do księży. W całej okolicy nienawidzono i bano się go. Ojcu Pamfiliuszowi znane były te wszystkie szczegóły. Ale spotykał w życiu już innych, gorszych od Lebretona, a ułagodził, ich swojem słowem. Zauważył nawet, że najdziksi z pozoru okazywali się zazwyczaj, czy to przez pychę czy też chęć pokazania się innymi jak byli najszczodrzejszymi. Narażając się na klątwy i obelgi, z czem się już zresztą liczyć przestał, przekroczył bramę i zjawił się przed pałacem.
— Któż mi to zesłał na kark tego brudnego klechę? — krzyknął pan Lebreton. — Masz wi-