Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

filiusz nie odczuwał ciężaru tego niemal absolutnego milczenia, na które się sam dobrowolnie skazał, tylko jowialna jego, uczciwa twarz przybierała chwilami wyraz skupienia graniczącego z szaleńczym fanatyzmem, jaki widzieć można na podobnych martwym maskom twarzach samotników. W mózgu jego odbywała się dziwna praca, krystalizowała idea cudaczna. Żył sam ze sobą, zdała od wszelkiej styczności intelektualnej z ludźmi — w samotni martwej, pogrążony w ciszy, przerywanej jeno nagłem obsunięciem się muru i suchym trzaskiem wstrząśniętych belek i przeżuwał myśl jedną jedyną ciągle, w dzień i w nocy. Przeżywszy pewien okres wątpliwości, wahań, które zresztą ustąpiły wnet, tem łatwiej odparte, że sam ze sobą prowadził dysputę, ojciec Pamfiliusz nabrał niezbitej pewności, że dużo jeszcze niewolników chrześcijańskich jęczy w niewoli u pogan. Wyobraźni jego, czerpiącej karmę swą jedynie z legend przeszłości, a wieści o życiu ludzkiem ze starych jedynie łacińskich książek, zawierających cudowne opisy historyi zakonu, wydało się, że niewolnicy jęczący w niewoli pogan są koniecznym i naturalnym płodem ziemi, podobnie jak drzewa, zboże, ptaki: Nietylko istnieią niewolnicy — mawiał do siebie głośno — by przekonaniom swym nadać ostateczną sankcyę — ale jest ich dziesięć razy więcej, od czasu gdyśmy przestali ich wykupywać! To jasne, to oczywi-