Strona:Ochorowicz, Junosza - Listy. Do przyszłej narzeczonej. Do cudzej żony.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kie zimne, czarne oczy zobaczyłem przed sobą. Czy ona mnie wcale nie kocha?... Spróbujmy!
Nie byłem już teraz tyle naiwny, by próbę robić na balu. Postanowiłem skorzystać z prostej wizyty, po wysłaniu listu poprzednio. Rozumowałem teraz w ten sposób: jeżeli kocha, musi być zazdrosną.
Zatem — do dzieła! Obmyśliłem plan doświadczenia i z dobrą miną wszedłem do salonu.
Moja pani siedziała nad drzewkiem, którego rysunek wyobrażał kawałek morza i kawałek brzegu piaszczystego. Przerwany łańcuch wisiał u pnia wbitego w ziemię, a z boku, jednym końcem zatopiona w piasku, sterczała żelazna kotwica.
— Jak się panu podoba ten obrazek? — spytała po przywitaniu.
— Dziwnie smutny.
— Dlaczego? Wszakże to symbol nadziei, a tam za morzem błyska wschodzące słońce...
— Tak, ale ta nadzieja wsparta na piasku, a słońce takie zimne i tak daleko!...
— Można je zbliżyć, jeśli pan chce...
— Jakto, można zbliżyć?... — zapytałem radośnie.
— Za pomocą głębszego wcięcia. Promienie wyjdą jaśniej i pełniej...
— A tak, za pomocą głębszego wcięcia... — powtórzyłem machinalnie. — Żeby to tak można...