Strona:Obrazki z życia wiejskiego.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  45   —

ani kropli tego szatańskiego napoju nie wezmą do ust. Ale jak to zwykle bywa, pomiędzy zbożem znajdzie się i kąkól, tak się téż stało i we wsi owéj. Jakób i jego żona, pomimo danego słowa całéj gromadzie, pokryjomu wódkę pili. Ludzie wiedziéć tego nie mogli, ale wiedział o tém Bóg, przed którego okiem nic się nie ukryje, bo On najskrytsze nawet myśli przenika.
Jednéj niedzieli, w zimę, Jakób z żoną pojechali do kościoła o milę, zostawiwszy w domu troje dzieci: dziesięcioletnią Magdusię, śliczne i dobre dziécię, trzechletnią Rózalkę i dwuletniego Jasia w kołysce. — „A wracajcie skoro, Tatulu! Matulu!“ wołała Magdusia stojąc na progu chaty, kiedy już konie ruszyć miały, „bo nam będzie bez was tęskno w chacie.“ „Wróciemy niezadługo, córeczko, rzekli oboje rodzice, ale wracaj do chaty, bo strasznie zimno.“ I koniki ruszyły.
Pomimo tęgiego mrozu dużo się ludu zjechało do kościoła, bo był to właśnie odpust. Ksiądz z innéj okolicy, zakonnik, miał piękne kazanie o wstrzemięźliwości. Mówił tak do serca, przekonywał tak po ojcowsku, że wszyscy rzewnie płakali, przyrzekając w duszy poprawę. Po nabożeństwie wieśniacy wprost z kościoła ruszyli do domu, prócz Jakóba i jego żony.
— Coś strasznie mi zimno, rzekł Jakób, zacierając ręce, chodźma rozgrzać się w karczmie. Jakóbowa wzdragała się trochę.