w trumience, blady, ze zbolałym wyrazem na martwéj twarzyczce, zdawał się użalać na straszną śmierć swoję, co go zabrała w pączku życia, niby roślinkę podciętą kosą.
Próżne były pociechy sąsiadów. Straszny, głęboki smutek kilka tygodni nie opuszcał nieszczęśliwéj matki; dopiéro gdy uklękła przy konfesyonale, u stóp pobożnego kapłana, gdy po serdecznym żalu i szczéréj pokucie i poprawie pokrzepiła zbolałą duszę Ciałem i Krwią Pana Jezusa, znikła czarna rozpacz z jéj serca.
Odtąd cichemi łzami zlewała mogiłę ukochanego dziécięcia i w gorącéj modlitwie szukała jedynéj ulgi dla siebie.
Niemniéj straszny wypadek zdarzył się w téjże saméj okolicy. Katarzyna, żona Bartłomieja, matka kilkorga dzieci, miała również okropny zwyczaj przeklinania. Bartłomiéj nie lepszym był od żony. Nic im się téż nie wiodło, bo rzadko w chacie pomyśleli o Bogu, ale okropnemi przekleństwami obrażali Stwórcę. Z pięciorga dzieci, jakiemi ich Bóg obdarzył, najmilszém, najpiękniejszém, było najmłodsze, zaledwo roczek mające. Pieścili je téż oboje rodzice, uważając za najmilszą pociechę swoję. Dzieciątko chowało się czerstwo i zdrowo, już wymawiało: tata i mama, wyciągając do matki i ojca drobne rączęta, skacząc wesoło na ich kolanach, gdy nagle zachorowało mocno. Katarzyna całe dnie i noce przepędzała przy kołysce dziécięcia, które rzewnym płaczem napełniało chatę. Znudzona
Strona:Obrazki z życia wiejskiego.djvu/32
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 29 —