Strona:Obrazki galicyjskie.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na jakąś myśl i kazał wyjść z kaźni dozorcom. Pozostał sam na sam z Prokopem.
— Słuchaj, Prokopa — rzekł do niego dyrektor — ty w nocy spal?
— Spał.
— A słyszal co?
— Nie słyszał.
— Ne prawda! Ja wim, żeś słyszal!
Prokop wypatrzył się na dyrektora wytrzeszczonemi oczyma, wreszcie uśmiechając się głupowato zapytał?
— A skąd wy wiecie, że ja coś słyszał?
— Skąd ja wim? — rzekł dyrektor. — Ja ti to powim potem, a teraz ty mi mów, co ty słyszal?
— Ja... ja... nic nie słyszał.
— Do sto dyasow! — wrzasnął dyrektor tupnąwszy nogą. — Słuchaj, Prokopa, co ja ti powim! Pryjechal tu twój batko i ptal se za tebou. Mówi: a gde mój Prokop, choczu ho wzat do doma. Dost tu już u panów panowal.
Dyrektor wiedział, czem nastraszyć Prokopa. Za każdym razem, kiedy przyjeżdżał ojciec w odwiedziny do niego, Prokop objawiał tyle strachu, że nie było większej groźby dla Prokopa, jak ta, że go z więzienia odeszlą do domu. I teraz Prokop zbladł i zaczął się trząść na nogach.
— Nie... nie... nie! — bełkotał — ja nie chcę do domu!
— A powisz coś słyszal w nocy?
— Powiem, powiem.
— No, gadaj.