Strona:Obrazki galicyjskie.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znam ja ciebie. Myślałem, że chociaż w psiej służbie jesteś przecież człowiekiem. Ale teraz widzę, że na tobie nietylko psi mundur, ale że w tobie także psie serce!
Tymczasem z okna w ślad za klucznikiem wylazło także pięciu żołnierzy z karabinami. Nie mając między sobą żadnego komendanta prócz klucznika, stali na dachu w milczeniu i obawie, żeby w swych ciężkich butach nie poślizgnąć się po gładkiej, pochyłej blasze dachu.
— No, Pantałacha — rzekł klucznik, nie zważając na jego gadanie — co tam rozmawiać, chodźmy stąd!
— Idźcie sobie przezemnie choć i do dyabła wszyscy! — rzekł w złości Pantałacha — mnie i tu dobrze.
— Co? Przecież nie myślisz chyba, że jeszcze zdołasz uciec.
— Co ja myślę, to już moja rzecz, ale to ci mówię, że się ztąd nie ruszę. Tu mi dobrze.
— Czyś oszalał chłopie, czy ci co takiego? — krzyknął klucznik, zniecierpliwiony tym głupim i bezcelowym uporem — ale cóż ty tu będziesz robić na dachu?
— Już ja wiem, co będę robić — odparł Pantałacha.
— No, no, nie rób głupstwa! — odezwał się na seryo, spokojnie i stanowczo klucznik — chodź tutaj, pójdziemy do kaźni. Ja już się wstawię za tobą przed dyrektorem, nic ci się wielkiego za to nie stanie.
Ten argument, który miał zachęcić Pantałachę do poddania się i opuszczenia niebezpiecznego stanowiska na krawędzi dachu, podziałał na niego wprost prze-