Strona:Obrazki galicyjskie.djvu/096

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

było w okolicy bogatego karczmarza, kupca lub handlarza, któryby kiedyś nie padł ofiarą jego przemysłu. Wykraść z kantoru przyśrubowaną kasę wertheimowską, wyciągnąć śpiącemu właścicielowi z pod poduszki paczkę banknotów — takie i tym podobne sztuki nie były dla Pantałachy niczem niezwykłem. Żaden zamek nie oparł się jego rękom. Jako fachowy i nadzwyczaj zdolny ślusarz-samouczek miał poprostu pasyę do otwierania zamków, dorabiania kluczów, wytrychów i tym podobnych narzędzi. Dotychczas opowiadają w Skałacie zabawną historyę, jak żydzi tamtejsi po wyjściu Pantałachy z więzienia, za radą rabina wysłali do niego deputacyę i ofiarowali mu miesięczną pensyę 30 złr., byle tylko żył sobie spokojnie i nie robił im szkody. Przyjął Pantałacha ich propozycyę i żył spokojnie coś ze trzy miesiące. Wreszcie sprzykrzyło mu się porządne życie i raz przed targowym dniem jak się zabrał w nocy na rynek, pootwierał wszystkie sklepy i kramy, powybierał z lad wszystkie drobne pieniądze — miedziane i srebrne i posiał po rynku. Można sobie wyobrazić, z jakim krzykiem i lamentem powitali żydzi targowy dzień.
Wszystkie te historye znał dobrze dyrektor więzienia i nie można zaprzeczyć, że czyniły mu one poniekąd nawet sympatycznym tego nałogowego „majstra-złodzieja“, który też zresztą zażywał w więzieniu wielkiej popularności. Nie mógł się też dyrektor uskarżać na jego prowadzenie się w murach więzienia: ani w kaźni, ani w „labatorni“ Pantałacha nigdy breweryj nie robił, przeciwnie, nawet między innymi aresztantami porządek utrzymać umiał, a do wszelkiej roboty,