Strona:Obrazki galicyjskie.djvu/092

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Pantałacha.

I.

— No, Pantalacha — mówił z czeska po polsku, na pół płaczliwym, a na pół drwiącym głosem dyrektor więzienia — czy ja ti ne powidal, żebys ty se ne porywal utikat! Widisz, co ti z teho przyszlo! Dostales patdesat kijów przed celym kryminalem, dostanesz kajdanki i cely mesec kazenky, taj tylko! A tamteho panicze, co ty mu pomuhl utiknut, my jeho jeszcze zlowime, ne boj se! I teho sameho zakosztuje, co i ty!
— Ej, baczu, toho ne bude — rzekł spokojnie i stanowczo Pantałacha.
— Ne bude! — pisknął dyrektor, przyskakując ku niemu. — Jak ty mi smisz tak hadat? Ot kudu ty to wisz, że ne bude? A ja ti powidam, że bude! Czekaj tylko. Jeszte te z kazenki i w żelazach każu wyprowadit na hof, abys se podiwal, jak ho budu soldati prat kijama. Ne boj se! My se ne przestraszyme, że on politycky wazen, że on welky pan i welky Polak! My mu pokażeme, że u nas je konstituce i rownoprawnost: co Pantalacha dostal, to i Zemechowski dostane! Jak Buh nad nama — dostane!
Pantałacha nic nie odpowiadał — stał spokojnie u drzwi kancelaryi więziennej, z twarzą pochyloną ku