Przejdź do zawartości

Strona:Obrazki galicyjskie.djvu/070

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



Jeden dzień z życia uliczników lwowskich.

— Władku! Naczku! gdzie was dyabli noszą?
— Lezie jeden z drugim, jak Lelum i Polelum!
— Świniaki! Mówią, że o pierwszej będą na miejscu, a tu już prędko drugiego bić będą.[1]
— Dać im w kark po razu, niech się uczą słowa dotrzymywać!
— Sponiewierać im front!
— Zakobzać ich po pod szczeble![2]
— Zajechać im między lipki, żeby im aż Wojtek zakapował![3]

Takie wykrzykniki i delikatne propozycye słychać było z wielkiej hałaśliwej gromady dzieci ulicznych na jednej z odludnych ulic Lwowa, pewnego pięknego jesiennego dnia. Dzieci umówiły się właśnie zrobić wspólną wycieczkę na Pełczyńskie „góry“ — na tarki, pieczarki, głogi, przy okazyi także na kartofle, marchwie, brukwie, które można było namuchrać[4] z przyległych

  1. W żargonie uliczników znaczy — druga bić będzie.
  2. Poszturchać ich po pod żebra.
  3. Uderzyć ich między oczy, żeby im aż księżyc zaświecił.
  4. Nakraść.