Strona:Obrazki galicyjskie.djvu/034

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Hm, hm — chrząknął znowu wójt — a powiedzcie no nam nasamprzód, jak się to nazywacie?
— Ja? Chyba nie wiecie? Czy to ja jaki cudzy człowiek, czy co?
— Zaraz mi tu odpowiadać? Kto tu we wsi starszy, ja, czy wy?
— Ja tu w swojej chacie najstarszy! — krzyknąłem rozgniewany. — Cóż to, rozbój chyba? Nikomum nic złego nie zrobił, a tu ni z tego, ni z owego nachodzą mię w własnej chacie! Panie wójcie, ja na was skargę podam.
— Cha, cha, cha! — śmiał się wójt — a patrzajcie go, jak się stawia! Niewiniątko! No, no, daj Boże! Zaraz zobaczym. A powiedzno mi, niewinny człowieku, gdzieś to tego zabitego żyda podział, coś go to wczoraj wiózł nocą?
Teraz dopiero stanęło mi jasno. Jak nie buchnę śmiechem serdecznym, to powiadam wam, gałgan moje imię, jeślibym się kiedy tak śmiał od urodzenia. Ledwiem się nie położył od śmiechu.
Wójt stanął jak cielę przed bramą malowaną.
Ale rychło opamiętał się i znowu do mnie:
— Kumie, ja ci jak dobry mówię, nie śmiej się, przyznaj się do wszystkiego, a już ja się tam wstawię za tobą przed wysokim sądem, żeby cię nie powiesili, żeby ci życie darowali. Nie zapieraj się, kiedy nie chcesz dyndać na szubienicy.
Na te słowa wójta ja znowu w śmiech, aż się rękami za brzuch biorę. Wójt aż się pienił ze złości.
— Związać go — krzyknął na dziesiętników.
— Ależ panie wójcie! — rzeknę opamiętawszy