Strona:Obrazki galicyjskie.djvu/011

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kaczki, do tańca, czy też w innej jakiej sprawie, my zawsze razem i razem. I nie było między nami swarów, niezgody.
— Semenie — mówi bywało Choma — wyjdź tam jutro na moją sianożęć podciąć trochę trawy, twoja już skoszona.
To i czemużby mi nie wyjść. Wyjdę — mówię mu — z ochotą.
Innym znów razem powiadam ja do Chomy:
— Przyjacielu, nie masz już nic do roboty, ot weźno naszą sieć i ponaprawiaj, wybierzem się do Dniestru na ryby.
— A dobrze — mówi Choma i nie czekając długo naprawia sieć.
Nasza wieś, jak wiecie, nad samym Dniestrem rozłożyła się na równinie. Obaj z Chomą kochaliśmy się w rybołostwie. Pójdziem bywało czy to z sakami, czy z siecią na ryby i nałowim takiej ślicznoty, że warto popatrzeć!
Tak więc żyliśmy z Chomą, jak bracia rodzeni. Nieraz dziwili się ludzie. Jak oni — powiadają — zgodzić się mogą ze sobą? Wszak to niby ogień z wodą! Ja bo, widzicie, z urodzenia powolny sobie, a Choma prędki, jak iskra. Ale co tu długo mówić, poprzyjaźnili się, to nie pora było oglądać się poza siebie. Godziliśmy się jakoś wzajemnie. Żeby w gromadzie naszej była taka zgoda przy wyborach nowego wójta, tobyśmy z pewnością nie mieli takich tarapatów, jak to zwykle bywa.
Ech, lata, lata młode! Święciłybyście się dla każdego parobka, gdyby nie ta straszna wiedźma — bran-