— 495 —
Rustemowi tron oddam, skarby i znaki książęce;
Potem ku Turanowi zwycięskie podniosę ręce,
Afrazyaba wyzywam, gromem mej dłoni powalę,
Słońce schwycę na oszczep i słońcem Turanu kraj spalę!
Ty, matko, już zostaniesz świata całego królową:
Syn takiego rodzica dotrzyma, gdy wyrzekł raz słowo.
Afrazyab, król Turanu, dowiedziawszy się o zamiarach Sohraba, posyła mu na pomoc wojsko pod dowództwem Barumana. Tehmina wyprawia Sohraba w towarzystwie sługi Zenda, któremu poleca ułatwić poznanie się syna z ojcem. Sohrab wpada do Iranu i odnosi liczne zwycięstwa. Przerażony tem Kawus śle posła do Rustema, który przebywa w swej prowincyi Sabulistanie; żąda on, żeby Rustem stanął na czele wojsk i powstrzymał pochód napastnika. Rustem, nie domyślając się, kto hetmani wrogom, nie śpieszy na wezwanie szacha, uraża się nawet, że szach dla lada popłochu wzywa najpierwszego Iranu bohatera. Przybywa więc dość późno do stolicy, czem rozgniewany Kawus grozi mu surową karą. Obraża się tem Rustem, dumnie odpowiada szachowi i wraca do domu. Kawus żałuje swojej popędliwości i wyprawia posłów, żeby ułagodzili Rustema. Ten daje się udobruchać, zgadza się wrócić i objąć dowództwo nad wojskiem, ale uważa, że po doznanej obrazie postępuje nie tak, jak na Rustema przystało, i dlatego postanawia nie przyznawać się do udziału w wyprawie.
Rżą konie, grzmią puzony, wieją w powietrzu sztandary;
Wojsko dobrej otuchy, bo Rustem jedzie z niem stary.
Jak morze, tłum rycerzy ziemię szeroką zaléwa;
Drżą góry od tętentu, chmurę od chmury rozrywa
Zgiełk tłumu; toż gdy słońce wyjrzy z obłoków obsłony,
Blask jego tarcz tysiące na wszystkie chwyciło strony.
Płoną zbroje i dźwięczą. Kto patrzy, w oczach majaczy
Światło; słuchającego ogłusza łoskot surmaczy.
Jako sosny i cedry, na dumnych wiejące szczytach
Starcza kity na hełmach, a wichry igrają w kitach;
Jako na łanie bujnym kłos się na kłosy powala,
Tak oszczepów błyszcząca chwieje i kłoni się fala;
Jako kwiecista łąka co barw tysiącom migota,
Wydał się kraj Iranu, przez który Rustema grzmi rota.
Przybywszy pod gród, zdobyty przez Sohraba, Rustem zakrada się nocą do niego, żeby się przypatrzyć nieprzyjacielowi; ale tu poznany przez Zenda, zabija go, bojąc się zdrady i nie wiedząc, jakie miał posłannictwo. Baruman zaś, wódz Afrazyaba, starannie ukrywa przed Sohrabem wiadomość, że na czele Irańczyków stoi Rustem. Nazajutrz Sohrab wyjeżdża konno z grodu i wyzywa na pojedynek tego, kto zdradziecko zabił mu wiernego sługę. Rustem staje do boju.
Jedzie Rustem, gdzie krew krwi, kość kości go czeka.
Konie obu do siebie zarżały zdaleka:
Koń Rustema boć ojcem był konia Sohraba,
Poczuł dziecię i zarżał; w ludziach za to słaba
Była krwi mowa: zgasła w wojennym zapale.
Stanęli; wzrok obydwu podobien był strzale,
Która mierzy w pierś wroga....
Sohrab, niecierpliwością młodzieńczą pędzony,
Woła: „Wystąp, rycerzu, co masz włos srebrzony,