Smukłe drzewo, kędy swoje
Złote splatając warkocze,
Niby opona o kolumnę stała!
Podczas gdy jej szata biała,
Obnażywszy boskie łono,
Na murawie w kwiatach znika;
I ty, święty tchu wietrzyka,
Z którym w pierś miłość wieczną mi natchniono —
Świadki mąk mych! niech was wzruszy
Ostatnie słowo udręczonej duszy!
Gdyby się miłości zdało,
Jak jest napisano w niebie,
Na wieki oczy zamknąć mi spłakane —
Niechaj nędzne moje ciało
Wpośród was ktobądź pogrzebie,
Kiedy już duszą w mej ojczyźnie stanę.
Z tą nadzieją gdy w nieznane
Kraje myśl stęskniona goni,
Śmierć jej niemal jest wesoła!
Bo czyż dusza moja zdoła
Wśród spokojniejszej, w milszej gdzieś ustroni,
Lub w ciszy równie głębokiéj,
Odbiedz na zawsze utrudzone zwłoki?
Może zwykłą kiedy drogą
W te urocze zbiegłszy strony,
Laura zasięgnąć zechce o mnie wieści,
I tam, gdziem w jej postać błogą
Patrzał niegdyś zachwycony,
W swej ciekawości śledząc mię niewieściéj,
Już jedynie — o boleści! —
Ujrzy kamień grobowiska,
Wtedy może mej katuszy
Tak serdeczny żal ją wzruszy,
Że mi tem jednem zbawcy raj pozyska,
I ku niebu zwróci lice,
W zasłonę tuląc pełne łez źrenice.
Pomnę — z drzewa w owej dobie
Wiatr, wstrząsając liści fale,
Deszcz kwiatów sypał na jej skroń, a ona
Najspokojniej stała sobie,
Skromna w tak niemałej chwale,
Światłością błogą wskroś opromieniona.
Tak ich dużo u jej łona,
W jasnych splotach tak ich wiele
Pozostało, że się zdała
Klejnotami iskrzyć cała.
Strona:Obraz literatury powszechnej tom I.djvu/421
Wygląd
Ta strona została skorygowana.
— 407 —