Ten mój uparciuch — loch mi, nie mieszkanie
Na końcu ziemi ten zakamieniały
Kat mój, abyśmy nie sąsiadowały,
Na złość mnie, najął...
Nie mówże, kochanie,
Tak o Dynonie twoim, gdy tu mały
Synek obecny. Ot! jak patrzy na cię!
Hej, Zopiryonku, mowa nie o tacie.
Tak, prawda święta! coś rozumie dziecię.
O! tatko drogi!
Ten tatuś niedawno
Temu (a wszystko niedawno kobiecie)
Nie róż z saletrą mi po mojej woli
Przyniósł od kupca, ale prostej soli
Zakupił, osioł trzynasto-łokciowy.
I mój nie lepszy, ten pochłońca złota
Dyokleidas. Za pięć skór baranich, —
Kłaki pogniłe i kudły psie na nich,
Plugastwo samo i straszna robota —
Ot wczora jeszcze siedem drachm zapłacił.
Eunojo! odnieś przędzę, a broń Boże
Nie rzuć na ziemię jej znowu, leniuchu!
Tak, tak, koteczki lubią miękkie łoże...
Rusz się i wody przynieś mi co duchu!
Mnie wody naprzód trzeba — a ona
Mydło przynosi. No, dajże! Niesyta,
Nie lej za wiele! Och, ty utrapiona,
Po cóż koszulę zlałaś mi? — Dość tego,
Przecie-m, jak chcieli bogowie, umyta.
Gdzież klucz do wielkiej skrzyni? Dajże go!