Usiadł, lecz się odwrócił w ciemność od połysku,
Bowiem pomyślał sobie, że przy tem nóg myciu
Blizna, jaką ma, łatwo podpadnie odkryciu...
Właśnie starka tę bliznę pod dłonią spotyka —
A poznawszy — jak miała nogę jego w ręku,
Tak puściła — ta w miednik upadła i brzęku
Narobiwszy, naczynie z wodą przechybnęła.
Ona trwogą zadrżała, radością spłonęła,
Głos jej zastygł, a łzy się cisną — lecz wzruszenie
Przeszło... i już podbródek głaszcząc mu pieszczenie,
Rzekła: „Synu! Tyś Odys; jam ciebie, mój panie,
Nie mogła pierwej poznać, aż ot po tej ranie“.
I w stronę Penelopy wzrok jej promieniący
Znać dawał, że to mąż jej, Odys wracający.
Lecz królowa na migi te nie uważała,
Gdyż Atena gdzieindziej myśl jej skierowała.
Właśnie gdy ten po czaszę złocistą, dwuuszną
Sięgał, i już ją ręką schwyciwszy posłuszną,
Chciał do ust podnieść; umrzeć ani mu się śniło.
Któżby myślał przy godach, gdzie ich tylu było,
By się tam ktoś odważył, choćby jak waleczny,
Zgotować mu los czarny i wtrącić w cień wieczny?
Lecz Odys weń zmierzywszy, trafił w samo gardło,
Że aż przez kark żeleźce nawskroś się przedarło,
Czasza z rąk się wyślizła, gdy padał ukosem;
I zaraz promień czarnej krwi buchnął mu nosem.
Precz od siebie kopnęły stół drgające nogi,
Że się wywrócił; misy zasłały podłogi,
Chleb i mięsiwo w kurzu brudnym się zwalało.
Widząc gachy, jak padał, krzykiem izbę całą
Napełnili, ze swoich zerwali się stołków,
I przebiegając izbę od kołka do kołków,
Szukali po wszech ścianach w zajadłym ukropie —
Lecz ani jednej tarczy nie było, ni kopje,
Więc grożąc, Odyseja karali słowami:
„Na złeć wyjdzie, włóczęgo, żeś śmiał zadrzeć z nami!
Ale sztuka do razu; pójdziesz wnet do ojców
Za zabójstwo pierwszego z itackich mołojców.
Żywot twój policzony; sępy cię tu zjedzą!“