Strona:O wolność i godność.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dziękuję… jak wygląda żona?
— Dobrze… może trochę przybladła.
— A tak… podróż koleją zawsze ją męczy… I powiedz, jakim sposobem dostałeś się w granice Rosji?
Julek przyniósł herbatę w tych samych kubkach z krupniku i trochę oczek tłuszczu pływało w gorącym, mętnym, niepewnej barwy napoju, zwanym herbatą.
— Julek! Znów źle wymyłeś kubki! — upomniał go Krzyś, — tłuszcz pływa.
— Nie miałem, panie komendancie, gorącej wody pod ręką, ale zebrałem oczka… jakieś zabłądziły.
— Stachu, wszystko jedno, i tak mamy w żołądku krupnik, — uśmiechnął się Rewera.
— Julek, uważaj na drugi raz!
— Według rozkazu, panie komendancie.
— Czy spotkałeś, Stachu, kolegów naszych tutaj?
— Zaraz… wpierw powiedz, jak się dostałeś do Rosji?
— Po szpitalu, wyznaczono mi dwutygodniową, rekonwalenscencję. Umyśliłem odwiedzić rodziców i skorzystałem z dawnych znajomości z Hiszpanami w Paryżu; otrzymałem legalny paszport hiszpański, no i przez Rumunję pojechałem, jako Don Sebastiano do Serro Azul, do Grodna.
— Sentymentalna eskapada — zaśmiał się drwią co Krzyś.
— Każdy z nas ma swoją głupotę… no, a koledzy?
— Mówiono mi, że są niektórzy, ale nie spotkałem się z nimi. Jest tu Janek Kański, pamiętasz go?