Strona:O protagorejskim typie umysłowości.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

podstawowej zrobił właściwie dubleta: przez dodanie do „wspomnienia pojęcia podobieństwa” wprowadził dwie relacje różne za jednym niby zamachem. Z relacji tej, jak zupę z gwoździa, buduje on na nowo cały psychologizm, stworzony już zresztą przez Macha, a dalej Corneliusa w swej najdoskonalszej formie, niby dedukując nawet samo pojęcie jakości. Oczywiście zakładając owo „Er” założył wszystko od razu, bo wspomnienie choćby jest tylko możliwe w jakiejś jedności osobowoci, mającej w swym trwaniu kompleksy jakości aktualnych „żywych”. A potem twierdzi, że w języku fizykalnym może to tak wyrazić, jak fizykalny w psychologistycznym. Nic tu nie pomogą tego rodzaju transformacje jak mówienie zamiast „róża jest rzeczą”, „róża jest nazwą rzeczy”; przy pomocy zmian form językowych nie można odmyśleć precz narzucającego się bezwzględnie stanu rzeczy. Słusznie mówi Wittgenstein, że język odbija strukturę rzeczy: przede wszystkim odbija fakt istnienia wielości żywych stworów, z których każdy posiada prywatną perspektywę w stosunku do reszty świata, w którym jest, i to każdy, jedynym bytem samym w sobie swego indywidualnego rodzaju. Zamiast rozwinąć tę cenną tezę, brnie Wittgenstein w swoją niewykończoną ontologię faktów, stanów rzeczy i przedmiotów, świat bezosobowy, w którym niewiadomo skąd wziął się język i rządząca nim logika.
Na zarzut niekompletności ich teorii unifikacyjno-dywersyfikacyjnych odpowiadają pewni ludzie typu Protagorosa w ten sposób: my nie chcemy zajmować się całością Istnienia, bo to z naszego punktu widzenia: jedności wiedzy, prowadzi do nonsensów; jesteśmy czystymi naukowcami, nas nie obchodzi kto zrobił stół, chcemy tylko wiedzieć jak on stoi, jak ciąży na podłogę i co się z nim dzieje, gdy go coś potrąca. Zgoda — pogląd taki nie jest niczem nowem, trwa włanie od czasów Protagorasa i jest zupełnie w pewnych granicach uprawniony. Ale przyparty do muru, nawet wewnątrz swego poglądu, Protagoras, który tylko co twierdził, że jest co najwyżej metodologiem nauki, tworzy jakąś niekompletną, ad hoc skleconą teorię całościową, swoją beznadziejną zupę z gwoździa, która jest złą, niesmaczną, chudą zupą, tj. tandetną i fałszywą metafizyką. Twierdzi przytem, że on mówi językiem obiektywnym, który każdy rozumieć musi, o rzeczach które napewno istnieją, a zdania jego są sprawdzalne, ontolodzy zaś mówią językami prywatnymi, których on, Protagoras, nie rozumie — ja twierdzę że tylko dla wygody to udaje, lub, że poprostu nie przemyślał bezstronnie stanu rzeczy. Te języki niby prywatne, dla Protagorasa bezsensowny bełkot o jakichś wewnętrznych stanach, równych zaćmieniu umysłu lub obłędowi, nie są znów