Strona:Nowy Przegląd Literatury i Sztuki 1920 nr 1.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ła się podczas zbiórek zastępu skautowskich „wilków“, do którego należała niemal cała jego klasa.
W jesieni, w zimie, wczesną wiosną, nim właściciel łąki obwieścił, że nie wolno deptać wiosennej murawy, na tej małej przestrzeni odbywały się harce, manewry, parady, rewje, defilady, tudzież zwyczajne, pozafrontowe skoki, tańce, łamańce, gonitwy i igrzyska tego grona młodzieży. Mogło się wówczas zdawać, że jesienna gruda, albo miazga jałowa w przedwiośnie spłachetka gruntu z łona swego wyrzuciła nagle zastęp szczególnych kwiatów. Kapelusze z dużemi rondami, zielone chustki na szyjach, wielobarwne wstążki u ramion, bronzowe ubrania i jasne laski migały w oczach widza, jak wielobarwna kwietna rabata. Oczy widza cofały się pod powieki, albowiem w tym zespole nie mógł dopatrzyć się swojego kwiatu. Niegdyś hasał tu, jako najpiękniejsza latorośl. Nadmierne „czuwania“ po nocach, zbyt gorliwe pochody ze zbyt wielkiemi ciężarami na ramionach, spoczynki w polach na mokrej ziemi, czatowanie w wilgotnych rowach przyczyniły się w niemałej mierze... To też oczy doktora uciekały pod powieki od widoku skautów i ich manewrów. Lecz krzyk ich komendy, trąbki, śpiewy docierały wszędzie, gdziekolwiek się skrył przed ich bolesnym, — niestety! — widokiem. Na wiosnę już właściciel łączki nie pozwalał nikomu nogą stąpić na rozkwitający kobierzec kwiatów żywych. Uprawiał starannie swoją murawę tomasyną, bronował ją pilnie i polewał czasu suszy. To też rodziła mu trawy przebujne i kwiaty nieznane, niewidziane w tych stronach. Soczyste, wielkie kule koniczyny nasycały wszystek przestwór jasnej zieleni swoim radosnym kolorem, wyniosłe miodowniki przywabiały do koron swych tysiące pszczół, a smugi błękitnych i białych kwiatów nadawały temu zagajnikowi traw czarujące odcienie. Wówczas nikt już nie maścił stopą wonnej łączki. Szanowali ją wszyscy i tylko oczyma dopuszczali się wypasania bujnych kwiet-