Strona:Nowe poezye Ernesta Bulawy.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mórz imię twoje ryknie Klessamorze!»
Klessamor powstał, i siwe kędziory
Otrząsnął w blaskach stali, blacha tarczy
Już najeżona po pancerzu warczy;
On ją przytwierdził — w dumie swego męztwa
I poszedł w walkę, — na śmierć lub zwycięstwa!
Karton oparty stał na blizkiej skale
I idącemu na się rycerzowi
Przyglądał rzewnie, jego siwej chwale
Co wyglądała z każdego kędziora
Zdał błogosławić się, i sobie mówi:
«Mamże mój oszczep podnieść nań zuchwale,
Oszczep co nigdy nie chybił w mej dłoni?
Lub poczcić mirem zmierzch jego wieczora?
Jak dumny jego wzrok! jaka sędziwość!
Ach! może ongi dla Moiny tkliwość
Gorzała w sercu tem, dzielnym płomieniem?
Może — i jego niegdyś ukochała ona?
Może... wozokotczego, On!? ojcem Kartona?
Dzieją, że mieszkał nad Lory strumieniem!»
Tak dumał młody Karton, pięścią w pierś uderzył,
Gdy natarł, nań Klessamor — i oszczepem zmierzył —
Odparł go tarczą, i rzekł miłościwie:
«O siwobrody mężu! zaż nie macie
Tam młodych orłów coby natarczywie
W bój poszli na mnie, gdy się narażacie?
Czyliż nie wielbi małżonka twych czynów
Czy może płacze nad grobami synów? —
Czyżeś nie mężów mężem! co bard powie?
Gdybyś z mej ręki padł? biada mej głowie!