Strona:Nowe poezye Ernesta Bulawy.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niechaj zapłoną szyszaki świąteczne,
Niechaj pancerze zabłysną słoneczne,
Bitwa gromadzi się burzą śród dziczy
Wkrótce grom padnie, śmiech śmierci zaryczy!
I stanął dzielny wódz na wojska czele,
Jak czarna chmura nad płomieni morzem,
Co się objawia nad czarnem przestworzem
Kiedy żeglarze wróżą nawałnicę,
Z trwogą witając ciche błyskawice —
I wyszli razem na dolinę Kony
A śnieżnołonych dziewic wzrok spłoszony
Widzi ich przez łzy — jako bór ruchomy...
I klnąc pogląda na dzikie przestworze
Skąd o brzeg pędzi rozhukane morze —  —
I śnieżne piauy spiętrzonych bałwanów
Łudzą ich oczy — czują śmierć młodaianów
I każda pianą fal, za żagiel wzięła
I cicha łza jej — po licu spłynęła —
I po nad morzem ranne słońce wstało
A białych żaglów stado się zbliżało,
Suną — jak białe mgły — piersią łabędzią
Już są!... lądują — pod skały krawędzią
I na ląd pierwszy wyskoczył wódz młody,
Jak młody jeleń rej szlachetnej trzody —  —
Tarcz jego złota — słońcu'ś sprzeciwiała
Króla oszczepów, pysznie, postać śmiała
Stąpa ku Selmie — a za nim tysiące —
Krwawym całunem, drogę ściele słońce!
Tu powstał Fingal — i rzekł do Ullina
Z pieśnią pokoju idź! do mieczów syna,