Strona:Nowe poezye Ernesta Bulawy.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Taka pieśń brzmiała pod łuki wielkiemi,
Wielki ją Fingal pierśmi olbrzymiemi
Piał — i komnata, komnacie wtórzyła
A jedna arfa mu towarzyszyła
I tysiąc Bardów głowę przychylało
By każde ucho pieśń króla słyszało —
Głos jego dźwięczy brzmiał jak arfy dźwięki
Niesione skrzydłem wiosennej jutrzenki;
Twych pień w pamięci nic mi nie zagłuszy!
Lecz czemuż nie mam, mocy twojej duszy?....
Och! ty sam stoisz w obłoku twej chwały
Ojcze mój!.... Któż się z Selmy królem zrówna?
Tak noc spłynęła, w spiewach co skonały
Aż wstał poranek co cień z światłem równa!....
Wyjrzały czoła sinych gór z oddali
I uśmiechnęła się toń Oceanu
Błękitną smugą — niebieskiemu ranu,
I było widać w dali — w koło skały
Jak fale kładły się, i powstawały...
I zwolna wzniósł się tuman z fal jeziora
I białym starcem po błoni przesuwał
Olbrzymie kształty mglistego potwora
Tak nieruchome jakby snił — choć czuwał —  —
Niesiony duchem, przez wiew południowy —  —  —
Wsunął się w salę Selmy —, i rozpłynął
Się krwawym dżdżem!..
I tylko Fingalowy
Wzrok go zaoczył!... i przeczuł śmierć ludu!
Milcząc na salę wszedł — i miecz co słynął,
Miecz ojca swego, od krwawego trudu