Strona:Nowe poezye Ernesta Bulawy.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Co na dnie serca tam nie spoczął chwilką,
O! wtedy pęka słoneczne sklepienie
Którem okryło ich nasze natchnienie
I z bolem, którym Tytany konały
Czujem, że wprost się wali gmach wspaniały
I dusza wdowia a kamieniejąca,
Jak czarna róża na grobach kwitnąca
Tak smutna — że się od doby do doby
Od niej już nawet, zasmucają... groby!
Od nich smętnieje i lutnia wisząca
W warkoczach wierzby o jutrzni łkająca
Czując, że uczuć tych smutne istnienie
Jest jak fal morskich znikome pierścienie
Co od przeciwnych rozpędzone brzegów
Ku sobie pędzą pełne utęsknienia,
Pełne zachwyta — szału — upojenia! —
A gdy w uścisku szalonym wezbrane
W górę się wzniosą, jak góry, z pod śuiegów
Piętrzące czoła, łunami odziane
Ha! wtedy widzę w piorunowym błysku
Że się spotkały by się tu zjednoczyć
I razem skonać!.. w niebieskim uścisku! —
A potem wieki po morzach się włóczyć
O każdą skałę pękać milion razy,
Płakać gwiazdami, uśmiechać się słońcu
Kołysząc w głębi swojej — same płazy!...
I pytać tęczy, co po końców końcu?
O! wtedy życie mi otchłanią puszczy
Samotny błądzę śród szkieletów tłuszczy
A wspomnień róże czarne, smutnej doby