Strona:Nowe poezye Ernesta Bulawy.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Oda do nieskończoności.


Puśćcie mnie! bo na miejscu nigdy nie ustoję!
Puśćcie mnie! jam jest strumień dzikiej góry łona!
Mnie z skał lecieć na skały, piorun ma korona!
Puśćcie mnie! Ja się tylko odpoczynku boję!...
Niechaj zgrzybiały karzeł pełza w mrówczym trudzie,
Ja śnię że są anioły! że są jeszcze: ludzie!..
Puśćcie mnie! Bo pozrywam te przeklęte łany
Któremim już za długo od was okiełzany!
Krępować zbrodnią, skrzydła sokolego ducha!...
Gnać naprzód, rwać się, pienić, oto życie moje!
Z krawędzi skał w otchłanie strącić się nie zlęknę
Byle tęczę dał pianom ten co grzmotu słucha!...
Sto razy jako serce potrzaskane pęknę
I sto razy znów fale jak struny nastroję,
Przed aniołem boleści w mej drodze uklęknę,
Przepłynę między kwiaty, miasta, i miast gruzy,
Pozrywam wasze tamy i przesadzę szluzy!
Tak mi rumaku z skrzydłami, bez końca
Z gwiazd na gwiazdy i z nowych słońc na nowe słońca!...
Aż wpadnę w ten Ocean! co nieba zwierciadłem
Burzą i ciszą razem jest w nieskończoności!..