Strona:Nowe baśnie z 1001 nocy.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Punkcik ten okazał się okrętem, zmierzającym w moją stronę.
Zacząłem krzyczeć ile mi sił starczyło, machać rękami i w końcu długi mój szkarłatny zawój dał znać o mojej tu obecności.
Puszczono łódź do mnie, zabrano na okręt i wypytywać się poczęto, skąd wziąłem się tutaj na tej bezludnej wyspie, jakim sposobem żyję bez owocu, którego tu nigdy nie było, bez wody słodkiej i wszelkiego pożywienia.
Opowiedziałem wszystko, dziwiąc swem opowiadaniem słuchaczy, którzy, jak się dowiedziałem, słyszeli o wyspie, na której mieszkali karły i olbrzymi, ale wierzyć temu nigdy nie chcieli, — teraz wiedzą, że to jest prawda.
Kapitan okrętu, widząc mój stan rozpaczliwy, zostałem bowiem bez grosza i bez towaru, zaproponował mi rzecz jedną:
— Miałem — mówił — na swym okręcie niedawno pewnego podróżnego, który zginął, pozostawiając swe towary na okręcie.
Otóż gotów jestem oddać je panu, który w tak smutnem pozostajesz położeniu... Czy przyjmiesz pan to odemnie, jako od