Strona:Nowe baśnie z 1001 nocy.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale zaledwieśmy na nią weszli i zacząłem rozpalać ognisko, wyspa zaczęła się podnosić, drżeć i rzuciła nami tak mocno, żeśmy się porządnie potłukli.
Kapitan, stojąc na brzegu wołał na nas donośnym głosem, żebyśmy czemprędzej uciekali, mniemaną bowiem wyspą był olbrzymi wieloryb, obczepiony wodną trawą i wodorostami.
Wyobrazić sobie można nasze przerażenie!
Uciekaliśmy, co sił starczyło, na nieszczęście przewrócony przez jednego z uciekających, wpadłem w morze, a gdym wybrnął z bałwanów, okręt odszedł już dawno i zdawał się być małą łupinką od orzecha.
Zrozpaczony zacząłem płynąć. Płynąłem dzień i noc, aż natrafiłem na jakąś wysepkę.
Zmęczony i prawie omdlały rzuciłem się na trawę i usnąłem.
Gdym się przebudził, słońce było już wysoko, głód i pragnienie dokuczały mi straszliwie.
Zacząłem szukać korzonków jadalnych i słodkiej wody źródlanej, które na szczęście