Strona:Natalia Dzierżkówna - Ela.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się utworem, mającym budzić podziw i zdumienie całego cywilizowanego świata.
Stefan utrzymywał, że przyjaciel jego ma duszę chorą na subtelność. Szukał wciąż dróg nowych — i wszystko, co pisał, nie zadawalniało go dotąd.
Stefan był zupełnie innego usposobienia. Pisał z łatwością rzeczy, które właściwie były ani zbyt złe, ani też zbyt dobre. Krytyka upewniała, iż z czasem wyrobić się może — i to mu wystarczało. Oddawał się z zamiłowaniem poezyi erotycznej, specyalnie zaś rozmiłował się w sonetach. Była to forma, która mu najwięcej do gustu przypadła — i trzeba przyznać, że władał nią z pewną wprawą.
Zajęty był właśnie uporządkowaniem drugiej seryi sonetów, którą zamierzał dać do druku.
Edwardowi, snującemu osnowę dramatu o szerokim rozmachu, pragnącemu stworzyć coś potężnego, wstrząsającego do głębi, misterna ta forma nie trafiała do przekonania. Często wiedli z sobą w tej kwestyi długie spory.
Tego wieczoru jakoś obaj nie mieli jeszcze do snu ochoty. Edward, rzuciwszy się na łóżko, przerzucał „Wieczory florenckie,“ które w bibliotece cioci Zuzi odszukał.
— Widzisz, Stef! Czy ja ci tego zawsze nie mówiłem? — zawołał, zrywając się nagle. — Słuchaj, co pisze Klaczko o sonetach: „Włoscy poeci rytm i rodzaj poezyi ścieśnili, skurczyli, jak