Strona:Narcyza Żmichowska - Prządki.pdf/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pewno mąż nie wróci, tak sobie nieumierający świat sprzykrzyła, że raz, zobaczywszy królewskiego konia, który sam wrócił na łąkę przed pałac, bo mu na niej bardzo trawa smakowała, siadła mu na grzbiet i tam się nieść kazała, gdzie jej mąż umarł, a przyjechawszy nad wielkie wody, zmówiła Ojcze nasz, Zdrowaś Marya i skoczyła w morze.
Teraz więc w nieumierającym świecie sześć par jest tylko, i ja tam mieszkam także, ale, że dziś słyszałam, jakoby wiele lnu do uprzędzenia było na poniedziałek, więc konno przyjechałam z chmur.
— Dobrze przynajmniej, że nie na łopacie — odezwała się Jagusia, wesoła, rumiana sołtysowa córka.
Śmiali się wszyscy, jak z czego dowcipnego, a stąd o czarownicach mowa, a od czarownic do wilkołaków, a od wilkołaków do upiorów szło, niby z kłębka wywinął. Ale niemałe wszystkich było podziwienie, gdy za ukończoną powieścią z kąta izby jakiś dziwny, nieznany głos się odzywał: — »I cóż to strasznego?« — Zrazu nie bardzo uważały na tę przymówkę opowiadające, lecz, im okropniejsze przytaczano zdarzenia, z tem większym przyciskiem, z tem większem szyderstwem głos powtarzał swoje: »I cóż to strasznego?«
Spojrzeli wszyscy ku ciemnemu zakątowi izby, gdzie siedziała wymawiająca te wyrazy prządka, i wtenczas spostrzeżono się dopiero, że była nieznajomą wszystkim z naszego grona. Zaiste musiał strach jakiś przejąć najciekawsze, kiedy jej się nie śmiały wprost spytać, kto ona i skąd przyszła?