Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Józio, ani ja ocenićbyśmy nic umieli; wuj mecenas zwrócił uwagę ciotki, że matka w jakiejś chwili lepszej przytomności, lub podnieconej gorączki, mogłaby nas koniecznie zażądać; dla niej więc zostawiono nas na podorędziu. Tymczasem wysłano listy z wieścią żałobną do babki i do wuja Kazimierza. Jak prędko, nie wiem, ale pamiętam chwilę, w której ten ostatni przyjechał; kiedy wszedł do pokoju, gdzie z Józiem kończyliśmy wieczerzę, blady był, jego włosy ciemno-kasztanowatego koloru tem ciemniejszemi przy świecy się zdały, a że był także i dosyć wysoki, tak mi jakoś ojca uprzytomnił, że aż:
— Papa wrócił! — krzyknęłam. Bo choć mi ciągle mówiono, że papa wrócić nie może, ja wierzyłam, ale nie czułam tego. Istotne zjawienie się ojca w owych dniach pierwszej żałoby nie byłoby mnie wcale zadziwiło. Dzieci nie mają pojęcia śmierci, jabym dodała nawet, że wstrętnego do niej instynktu nie mają; o ile widziałam, jeśli ból nie jest zbyt ciężki, dziecię nadzwyczaj spokojnie, bez trwogi i żalu umiera, a choćby najszczerzej było do kogo przywiązane, to więcej za odjeżdżającym w powozie, niż za wynoszonym w trumnie tęskni i płacze. Śmierć nie czyni na dziecku tego wrażenia, jakie starsi z nią łączą. Dziecko nigdy nie jest przekonane, że traci kogoś na zawsze, że nie zobaczy go nigdy. Rzadkie są chyba wyjątki.
My z Józiem nie należeliśmy do wyjątków.
Wuj zmieszał się i przeraził moim wykrzyknikiem, a ja, gdy się o pomyłce przekonałem, równie wesoło zarzuciłam wujaszkowi obie ręce na szyję, jak gdybym zawiedzioną nie była, i Józio w ręce klaskać zaczął, lecz klaskać pocichu, bo pamiętał, że mama chora.
— Biedne, biedne dzieci! — powtarzał wujaszek,