Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pokoju, nie wiem tedy na czem rozmowa obu sióstr stanęła.
Przy pożegnaniu ciotka tylko Józia po twarzy pogłaskała i może dla wzbudzenia we mnie szczerego żalu dała mu karmelek, ale Józio zaraz się nim ze mną podzielił; to już było skutkiem, machinalnego prawie nawyknienia, do którego nas matka wdrożyła. Jedno mogło coś dostać, a drugie nie dostać, cukierek czy zabawkę, lecz w każdym razie podzielić się cukierkiem, wspólnie używać zabawki musiało.
W jak długi czas potem, nie wiem — w kilka dni, czy w kilka tygodni, nadszedł dzień, który miał wiekuiście nad losem całej naszej gromadki zaciężyć. Dziś jeszcze wdzięczną sobie jestem, że niektóre szczegóły wiernie aż po chwilę obecną zachowałam w pamięci. Ojciec dnia tego wybierał się na jakąś paradę, a był tak wesoły, żartobliwy, śmiejący się swobodnie, że wedle późniejszych słów matki naszej, miał swój świąteczny humor powitania. Gonił się ze mną po pokoju, Józiowi swego kaszkietu przymierzał, brał nas oboje pod pachy, w górę unosił i dowodził, że jestem najważniejsza z całego domu osoba; matka przytakiwała, ja zaprzeczałam, on zaś udawał wtedy, że mnie dźwignąć nie może, a Józia daleko łatwiej niby porywał z ziemi i na ramieniu sobie sadzał.
Wszystko to rozigrało nas jak młode kocięta; biegaliśmy i wyskakiwali koło ojca, kiedy się ubierał, klaskaliśmy w ręce i krzyczeli z radości, w miarę jak świetna tualeta coraz dalej postępowała, dopiero gdy już w pełnym stanął przed nami mundurze, ja nagle oniemiałam i zstąpiło na mnie jakieś niby objawienie dotychczas niezrozumiałej piękności; pierwszy raz głębiej uczułam, co to znaczy nie móc oczu oderwać od przedmiotu, który nam się podoba. Ojciec musiał zauważyć to nieme