Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

głam, co było tych ucieczek powodem. Zwróciłam się nakoniec do małej, prawie mego wzrostu dziewczynki, która przy murze skulona i trochę drżąca od zimna stała. Spódniczka jej była zakrótka na bose nóżki, chustka obwiązująca głowę trochę wytarta i spłowiała, ale kołnierzyk od koszuli czyściuteczki, ładnie wyprasowany, tylko bez żadnej zadzierżki.
— Czy ty pójdziesz ze mną do pokoju? — spytałam.
O radości! dziewczynka nie uciekła, tylko odwracając się ode mnie, mruknęła:
— Kiej się wstydzę.
Zaczęłam jej dodawać odwagi, upewniałam, że moja własna mama pozwoliła mi ją do pokoju zaprosić, wszystko to nie trafiało do jej przekonania; ciągle mi jedno i to samo powtarzała:
— Kiej się wstydzę.
Od próśb i namawiań do obietnic przeszłam.
— Pójdź ze mną, a dostaniesz duże czerwone jabłko.
Ruszyła wreszcie z miejsca i doszła do drzwi szklanych przy murku; tu znów na progu stanęła jak wryta, ze swojem:
— Kiej się wstydzę.
Przyniosłam jabłko, skłoniła mi się, ale wejść nie chciała, przyniosłam drugie, ośmieliła się drzwi przestąpić. Za trzeciem wciągnęłam ją do sypialnego pokoju, gdzie nikogo nie było, ale o przetańczeniu oberka ani z nią mówić, nawet jabłka nie skutkowały. W tej ostateczności przypomniałam sobie, że między gałgankami mam czerwonej wstążki kawałek, czerwona wstążka stanowczo lody przełamała, i puściłyśmy się w kręgi najpierwej po sypialnym pokoju, potem i po sali, bliżej muzyki, i było nam tak dobrze razem, żeśmy się już do póź-