Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

boki; jeżeli przyszłam po jakie rozporządzenie, odpowiadała mi krótko, niecierpliwie, albo też nic wcale nie mówiła. Trwało to przeszło pół roku. Już na serjo myślałam, by się do siostry mojej przenieść, tylko że pan Jan ledwie nie płakał, gdy mu o tem wspomniałam. Zwolna też niełaska pani Janowej złagodniała.
Jednego dnia, kiedyśmy same zostały w jej sypialnym pokoju, najniespodzianiej pierwsza się do mnie odezwała:
— Jestem pewna, że gdyby Benisia tak się nie otrząsała na polewkę i ze smakiem ją wypiła, toby jej pomogła niezawodnie; ale jak raz się poddała swemu obrzydzeniu, tak już nie zebrała dość silnej woli, żeby się z niego otrząsnąć, a ty jeszcze, Różańsiu, utwierdziłaś ją w tem dziwactwie.
Ja utwierdzałam ją w dziwactwie! miły Boże! Ale co tu się było tłumaczyć! Jeśli takie wyobrażenia mogły nieszczęśliwą matkę pocieszyć — tem lepiej.
Nie pisnęłam ani słówka, choć się rzewnemi łzami rozpłakałam, uścisnęłam tylko jej kolana, a ona, niby na przebaczenie, głowę mi ręką pogłaskała. Ze mną, dzięki Bogu, dobrze się jednak skończyło, ale Joasia miała prawdziwy krzyż do zniesienia. Ile razy jej narzeczony przyjechał, tyle razy nie minęły jej wyrzuty za to, że jej same romanse w głowie, choć powinnaby mieć w tym czasie przynajmniej poważniejsze myśli — byle jej dobrze było na świecie, na nic i na nikogo nie zważa. Tak jej pilno z domu wylecieć, że ślubby wzięła, chocby w kaplicy na cmentarzu.
— Matka nie może mi darować, że ja zamiast Benisi nie umarłam — mawiała do mnie ze łzami w oczach Joasia; lecz to nie było płaczliwe i łatwe do ugięcia się pod niesprawiedliwością stworzenie, z tego względu więcej niż inne rodzeństwo do matki podobną była. Przeko-