Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

we dwóch dali sobie radę z pokradzionemi rzeczami, które jednak nie lekkie być musiały do przeniesienia. Pominąwszy już srebra, bieliznę, futra, kosztowniejsze pasy i żupany, toć prócz tego pieniądze same ówczesne dość ciężkie bywały, a starosta, według zdania całej okolicy, miał dużo pieniędzy. Różne też były posądzenia, ale ciotka Rózia, nadmieniając o nich hurtownie, zawsze dodawała:
— Boże broń od posądzenia na niewinnego człowieka.
Tymczasem gdy w innych wioskach z tym samym jak w Mielinku spotkano się nieładem, trzeba było o środkach wyżycia i utrzymania się pomyśleć. Podkomorzy głosował, żeby Różański całe dobra zadzierżawił, zostawiając wszelako starościnę na mieszkaniu w mielnickim dworze. Ani jedno, ani drugie słyszeć o tem nie chciało.
— Wielce miłościwi panowie — odezwał się podobno ojciec ciotki Rózi — wolę ja, żeby Różański kogoś pilnował, niż żeby ktoś pilnował, a co gorsza, nie pilnował Różańskiego.
Starościna ze swojej strony płakała i prosiła, żeby jej samej w Mielinku nie osadzano.
— Ja chcę z Jasiem do Warszawy pojechać; tam więcej ludzi, tam bezpieczniej, a ja się tu boję — kończyła dalej po swojemu.
Stanęło na tem, że dla ściągnięcia niezbędnych na bieżącą chwilę funduszów, jedną wioskę w zastaw puszczono; dla innych miał się Różański poczciwego jakiego dzierżawcy wystarać, a starościnę z połową zastawowych pieniędzy do Warszawy, według jej życzenia, wyprawić. Jaś przecież powinien był kończyć nauki, a jej samej należało się trochę wytchnienia i rozerwania za tyle lat egipskiej niewoli.