Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Może ty już podrosłeś od czasu, jak mama to mówiła?
— Ej nie, to było tak niedawno! — i chłopczyna zaczerwienił się, łzy mu w oczach stanęły, bo przypomniał sobie, że słyszał te słowa z ust matki nie do siebie, ale do ojca niegdyś wyrzeczone, jako słowa prośby i wstawiania się za łajanym surowo leniuszkiem, który się do pana korepetytora w pewnym dniu pełnym pokus lekcyj nie nauczył. Czyż rozrzewnienie teraz go ogarnęło? Nie, matka trafniej odgadła, że pomieszanie i zawstydzenie jedynie.
Jak to zwykle bywa, domownicy i znajomi unikali starannie wszelkiej wzmianki o nieboszczyku, żeby wznowieniem żalu biednych sierot i smutnej wdowy nie drażnić.
Często bardzo, gdy Piotruś z Marcyną w kuchni, lub przyjaciele w bawialnym pokoju zaczęli między sobą mówić o nim najżyczliwiej, niech tylko matka, czy które z dzieci weszło, wtedy przypadkiem, natychmiast, choćby w pół sylaby, przerywali sobie, udając, że są zupełnie innej treści gawędką zajęci. Matce zawsze bywało to bardzo przykrem, a nam dzieciom wpajało zwolna dziwne przekonanie, jakoby się nie godziło zmarłego ojca głośno przy kimkolwiek wspominać. Bez wspomnienia jednak — tłumaczyła się matka wujowi Kazimierzowi, gdy z nim w swoim salonie, wieczorem, znowu na dłuższą rozmowę zasiadła — bez wspomnienia dzieci łatwo zapomnieć mogły, ona zaś tyle szczegółów pragnęła im na wieczne dziedzictwo przekazać, pragnęła opowiedzieć, w jakich okolicznościach i jak młodo wstąpił do wojska, na jakiem polu bitwy krzyż legji honorowej, a na jakiem wyższy stopień oficerski otrzymał. Przecież i o rodzinie ojca trzeba nam wiedzieć tyle przynajmniej, ile on jej kiedyniekiedy powiedział; nadewszystko zaś trzeba, że-