Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ogrzewał, gdy go stróż w zimie dwułokciowemi szczapami napełniał, i były prócz tego wąskie schodki na strych wiodące.
Z oddaleniem się synów, z pójściem zamąż córek, ze śmiercią dziadka nakoniec, w użytkowaniu różnych części mieszkania lekkie zmiany zaszły, jakkolwiek w języku mieszkańców dawne tytuły się utrzymały. Mówiono zawsze o sali, o bawialnym pokoju, o przykomórku, ale całą tę stronę domu przed naszym przyjazdem wuj Kazimierz zajął na swój wyłączny użytek. Dopiero, gdy matka z nami przyjechać miała, przeniósł się do oficyny, a dla siostry z największą starannością i jak mógł najozdobniej lewą połowę domu urządził. Przykomórek zajęła Marcyna z kuframi i szafami do rzeczy, w bawialni ustawiono łóżeczka nasze w nogach przy łóżku matki; między oknami jej tualetę, przy ścianach jej kanapki — wszystko, o ile się dało tylko, w takim samym jak na Zakroczymskiej ulicy porządku. Gdyby jeszcze zielone było obicie, toby się mogło zdawać, żeśmy kawałek Warszawy z sobą przenieśli.
W sali stało biurko z piśmiennemi przyborami, to jest zwyczajny stolik suknem zielonem pokryty; firanki białe i zielone doniczki z kwiatami przypominały dawną naszą siedzibę — czarno jednak lakierowane meble, angielskim perkalikiem poobijane, były już miejscowym zabytkiem. Wzorzysty perkalik na tle piaskowem w jaskrawych kolorach przedstawiał chińskie pagody i chińskich mandarynów, ku wielkiej mojej, a nawet i starszego Józia radości. Równem źródłem naszej uciechy był parawan, drzwi wchodowe zasłaniający; płócienne jego skrzydła wyklejono lśniącym, niebieskim papierem, u góry i u dołu dano szlak także papierowy, ale złocisty, całą zaś powierzchnię błękitną urozmaicono mnóstwem po-