Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Józio tymczasem wybornie sobie, przypomina, jaka niespokojność go trapiła, czy szary zmierzch jest pogodą, czy niepogodą. Gdy go wujaszek pocieszył, że się na pogodę zanosi, niecierpliwił się znowu, iż nic przed sobą zbyt osobliwego nie widział.
— Zdaje ci się, chłopcze, że takie piękne rzeczy odrazu jak kule z pistoletu wypadają; nie, mój drogi, trzeba sobie oczy półzmierzchem najpierwej przygotować, a potem silnie patrzeć ku tej stronie.
I wskazał ręką ku której Józio pilnie patrzył, ale nic jeszcze nie widział.
— Czy umiesz pieśń poranną: „Kiedy ranne wstają zorze?“
— O! umiem już od bardzo dawnego czasu — pochwalił się Józio.
— To powiedz mi, jak te słowa rozumiesz?
Józio zmieszał się trochę; nigdy go to nie troszczyło, coby one znaczyć miały. Zorze trochę mu się z oraniem pomieszały; niepewnym głosem odpowiedział:
— To chłopi, co na robotę wychodzą.
Wujaszek rozśmiał się serdecznie.
— No, niezupełnie zgadłeś; wstają chłopi na ziemi, a zorze wstają na niebie. Ot widzisz, już pokazywać się zaczyna.
Istotnie pierwsze blaski różane majaczyć nad ziemią zaczynały; zwolna coraz wyżej, coraz szerzej, coraz purpurowiej i złociściej rozlewały się po obłokach.
— Teraz, Józiu, przekonasz się, że to ziemia śpiewa, kiedy jej ranne zorze czas tej muzyki oznajmią. Nadstaw tylko dobrze ucha.
— Ale kiedy koła turkoczą.
— Alboż to prócz kół turkotania nic więcej nie słyszysz?