Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sobie obcisłego kołnierzyka, pociągnął się za gęstą czuprynę i przeczekawszy chwilę, żeby mu głos na mężniejszy ton się nastroił:
— Pojmuję to, pani majorowo — rzekł niby spokojnie. — Józia trzeba wziąć z sobą; ja bo nie wiedziałem, że na wieś wyjeżdżasz. Tylko nie baw tam zbyt długo, jeśli na zawsze osiedlić się nie zamierzasz. Pamiętaj, że dla syna twego pierwsza porządnie przeprowadzona nauka o całym ciągu dalszych nauk stanowić będzie. Gdyby wam na czas pobytu u matki udało się wyszukać jakiego dobrego nauczyciela, to go weźcie, choćby kosztem przycięższej nawet ofiary, lecz jeśli nie wyszukacie, to powrót przyśpieszcie; nie bójcie się, już ja mój plan przerobię, Józio mamy nie odstąpi, a ja będę obojga pilnował i do obojga na lekcję przychodził.
— Alboż to kapitan ma tyle wolnego czasu do zbycia? — przedstawiała matka.
— Ej! co tu gadać, kiedy się jutro nie zacznie robić. Ani przypuszczałem nawet, że pani majorowa chce na dłużej kędyś daleko wyjechać; nie byłbym zaczepiał tego interesu; ja najlepiej tak lubię, żeby między słowem a czynem nie było i dwudziestu czterech godzin rozpędu, a tu na dłużej niż na dwadzieścia cztery dni się zanosi.
— O! ja myślę, że na daleko dłużej — westchnęła matka.
— Na dłużej czy na krócej, zamawiam sobie, bym ja pierwszy wiedział o państwa powrocie. Pani Teklo, czy mogę liczyć na ten dowód waszej przyjaźni? Wszakże nie masz do mnie żalu?
Gdy mu tym razem matka rękę podała, kapitan nie zapomniał już ucałować jej najserdeczniej.
Łatwo się domyśleć, że tej rozmowy nie słyszałam,