Strona:Narcyza Żmichowska - Czy to powieść.pdf/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Skądże Marcyna wie o tem?
— Przecież od mamy słyszała. Mama cały rok była u pani Wilczyńskiej i bardzo ją kocha.
— A ty czybyś ją kochała, gdyby była na przykład do mnie podobną?
Zaczęłam się uważniej przyglądać uśmiechniętej, która się ku mnie pochyliła.
— A może to pani jesteś panią Wilczyńską? — zawołałam uradowana moją domyślnością.
— No, zgadłaś; idzie tylko o to, czy taka pani Wilczyńska ci się podoba?
— Teraz to mi się już podoba — odrzekłam po krótkim namyśle.
— Więc pierwej ci się nie podobałam?
— Nie.
— Ach! Napolciu — zgorszonym głosem upominała mnie matka.
— Dajże jej pokój! — przerwała zacna ochmistrzyni; — można zgromić dziecko, kiedy samowolnie wmiesza się do rozmowy starszych i swoje sądy o nich objawia, lecz gdy je pytają, powinno zawsze szczerze, to co ma na myśli powiedzieć. Nie bój się, zbyt prędko przyjdą lata, w których się nauczy zdania swoje w bawełnę obwijać. Teraz — ciągnęła dalej, ku mnie się zwracając — mam nadzieję, że Napolcia powie mi otwarcie, dlaczego jej się nie podobałam z początku, a teraz już podobam?
— Pani mi się nie podobała dlatego, że nie jesteś taką śliczną jak mama; a podobasz mi się, bo mnie pieścisz i dlatego, bo się dowiedziałam, że jesteś tą dobrą panią Wilczyńską, o której mama nam różne rzeczy opowiada.