Strona:Narcyza Żmichowska - Biała róża.pdf/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stosunku — mogłabym prawie powiedzieć, że i matka po swojemu przywiązała się do niego. Ileż razy słyszałam, jak wspominając o nim, mówiła ledwie że nie rozrzewnionym głosem: „Ten Moryś to taki łagodny, taki delikatny, jak gdyby go w domu nie było“. — Owo: „jakby go nie było“ może ci się dowcipną przymówką zdawać — ale nie, Urszulko, to jest najwyższy stopień pochwały w ustach mojej matki — już wierz mi, ja się znam na tem. Co do mego brata, który tak często Morysia „kochanem dziedzictwem“ nazywa — prawda, że czyni to z pustoty, lecz ta pustota jest pamiątką jednej trochę tkliwszej sceny w naszym rodzie. Kiedy mój ojciec przywiózł do nas siedmioletniego chłopczynę, ubranego w grubej żałobie, najpierw matce, a później Dyonizemu i mnie jako trzecie przybrane dziecko przedstawiał, dziś jeszcze pamiętam, głos jego lekko drżał, mówiąc te słowa: „Po walecznym żołnierzu, uczciwym człowieku i wiernym przyjacielu oto jest moje kochane dziedzictwo“. Djonizy, sam jeszcze wtedy nie o wiele od małego sierotki starszy, a niekoniecznie zwiastujący dzisiejszych salonów dowcipnisia, wziął ostatnie wyrazy za nazwisko przywiezionego kolegi i w godzinę potem wielkiego śmiechu narobił, dając znać, że „dziedzictwo nie chce pić ustawionej mu na moim stoliku herbaty“. — Śmiech wywołany był, jak widać, najwyższym już dla mego brata triumfem — choć go objaśniono o pomyłce, raz po razu swój kompliment powtarzał, aż dopiero znudzona tem powtarzaniem matka pod grozą surowej kary wzbroniła mu na czas jakiś używać tego przezwiska; później znów przy zdarzonej sposobności na wierzch ono wypłynęło i dotychczas zatonąć nie może. Więcej ci nawet powiem: drugie się jeszcze znalazło, lecz to już Morysiowi tylko w kółku rodzinnem i tylko trochę z pie-