Strona:Na wzgórzu róż (Stefan Grabiński).djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy zauważyłeś coś podobnego u mnie dopiero dziś po raz pierwszy?
— Norski zwłóczył z odpowiedzią. Wreszcie rzekł niby obojętnie:
— Przyznam ci się, że rzeczywiście już od dłuższego czasu dostrzegam dziwaczną zmianę w twych ruchach. Mam wrażenie, że gesty, które wykonujesz, to nie te dawne, twoje, do jakich przywykłem, lecz jakieś obce, skądś przejęte; jak gdyby ktoś drugi kierował niemi, usadowiwszy się w twem wnętrzu. Wyglądasz na aktora, który genialnie wżył się w cudzą mimikę.
— Rzecz szczególna.
I mimowolnie obróciłem się ku lustru i przypatrywałem się sobie uważnie.
— Jeśli się jednak istotnie nie mylisz, bądź pewny, że robię to bezwiednie, odruchowo.
— A jednak jakaś przyczyna być musi...
Norski badawczo patrzył mi w oczy.
— Nie ulega wątpliwości. Prawdę mówiąc, zjawisko zaobserwowane przez ciebie na mojej osobie, które nazwałbym „ksenomimią”, nie jest mi obcem. Śledziłem je u paru osób na klinice w obserwatoryum psychologicznem. Można tu wogóle postawić dwie hipotezy. Ksenomimia może wypływać z prostego zapatrzenia się na drugiego, jako na wzór i w tej formie występuje bardzo często u dzieci, gdy zmysł naśladownictwa jest tak silnie rozwinięty, że ruchy nabyte tą drogą, utrwalają się w późniejszem życiu. Oczywiście w naszym wypadku niema o tem mowy. Zmienione ruchy moje, o ileś mógł zauważyć,