Strona:Na wzgórzu róż (Stefan Grabiński).djvu/097

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdzie byłeś!? Dlaczego kryjesz się ciągle po kątach?
— Byłem w altanie tatusiu, czytałem książkę.
— Dlaczego tam wiecznie zaglądasz? Tyle ci już razy mówiłem, żebyś się bawił tu na słońcu. Nieposłuszny jesteś Adasiu.
Bladą, nerwową twarz chłopca omroczył cień żalu. Cicho pocałował ojca w rękę i odszedł w głąb domu...
— Właściwie nie rozumiem, dlaczego mu zabraniasz przebywać w altanie? — zapytałem po krótkiem milczeniu. — Chłodnik jest bardzo przyjemny, zwłaszcza przy dzisiejszym upale.
— Boję się, czy właśnie tam nie będzie dlań za chłodno. W tym kącie pod murem jest utajona wilgoć. A on, jak ci wiadomo, dość wrażliwy na podobne rzeczy.
Mówił spiesznie, nie patrząc na mnie, widocznie niezadowolony z mej interwencyi. Zauważywszy jego rozdrażnienie dałem pokój i zmieniłem temat. Zaczęliśmy rozprawiać o literaturze, o jej najnowszych prądach i wpływach zagranicy. Ryszard ożywił się i ze swadą wtajemniczał mnie w objawy literackiej ostatniej doby, nie omieszkując wspomnieć i o sobie. Wkońcu zaproponował mi, czybym nie zechciał posłuchać kilka jego utworów. Przystałem z prawdziwą przyjemnością. Za chwilę wyniósł z pokoju wiązkę rękopisów i zaczął czytać.
Były wiersze. Wprawdzie znawcą nie jestem, lecz niegdyś czytałem dużo i odczuwam poezyę dość silnie. Utwory Ryszarda zrobiły na mnie szczególne wrażenie. Forma była bez zarzutu. Wzorowe sekstyny