Strona:Na wzgórzu róż (Stefan Grabiński).djvu/036

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dokąd?
— Do prosektoryum.
— A! do trupiarenki, operacyjka? Krajanie nieboszczyka? Co?
— Coś w tym rodzaju.
— Co to za cenny szpargał w kieszeni?
— Rzecz dość ciekawa: „O samozatruciu u wężów”. Problem zajmujący. Kto wie — może i tam bywają tragedye?...
— Hm! Rzeczywiście. Ale ty się widocznie śpieszysz. Do miłego zatem!
Pożegnali się. — Wrecki już miał skręcić w prawo, gdy w tem dogonił go kolega-medyk.
— Ale, ale. Korzystaj ze sposobności, dopóki cię znów nie napadnie mania ślęczenia tygodniami w domu. Mon cher, radzę ci przejść się po wystawie. Oto akcya. Pyszne rzeczy, na honor! Parę niezrównanych szkiców i pejzaży i nasz stary w gronie asystentów: wściekła gęba! Wszyscyśmy pochwyceni jak złodzieje na gorącym uczynku. Setny chłop! No, servus!
Wsunąwszy mu w rękę akcyę, szybko oddalił się.
Wrzecki machinalne zawrócił w stronę wystawy. Po jakimś czasie wynurzyło się pytanie:
— Co też mu zależało na tem, bym oglądnął obrazy? Także!...
W chwilę później zastanowiła go własna ciekawość co do owych papierów, wyzierających z paltota młodego eskulapa.
— A przecież, gdybym się nie był zapytał, nie dowiedziałbym się tytułu rozprawki. Cóż mnie to znowu tak zajęło?