Strona:Na wzgórzu róż (Stefan Grabiński).djvu/019

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pierwszorzędnych rzeźbiarzy, umieszczonych u wstępu do nowego skrętu serpentyny. Na ścieżce, okręcającej przedostatnim pierścieniem pagórek przystanąłem, zapuszczając niecierpliwe spojrzenie na szczyt od dołu prawie zakryty na głucho gęstwą róż.
Dopiero teraz spostrzegłem, że jak przedmurzem okalały naturalną altaną z krzewów mirtu. W trzech jej ścianach powycinano otwory w kształcie okien, obciągnięte po brzegach błękitną ramą barwinku.
Głęboka zieleń chłodnika zestrajała się harmonijnie z purpurą otoczenia.
Gdy zachwycony arcydziełem sztuki ogrodniczej zachodziłem ku wejściu do altany, nagle zajrzawszy dokładniej w najbliższe z okien, zadrżałem...
W ramach mirtu zarysowały się plecy i głowa kobiety. Krucze włosy były uczesane w grecki węzeł, szyję ujmował wysoki kołnierz białej, kaszmirowej sukni à la Marya Stuart. Twarzy stąd nie widziałem, gdyż była odwrócona w przeciwną stronę. Lekkie przechylenie wstecz smukłej kibici nadawało jej wygląd rozkosznego marzenia, zapatrzenia się w dal, cichej kontemplacyi południa. Nie chcąc przerywać, wstrzymałem się ośmielony... Gdy jednak przez dłuższy czas nie poruszyła się z miejsca, przemogłem się i przebywszy ostatni przegób wężownicy, stanąłem we wnętrzu altany.
Jedno spojrzenie w stronę nieznajomej wydarło mi z piersi okrzyk zgrozy. Na tle mirtów, wciśnięte w szerokie, trzcinowe krzesło z poręczami, siedziały zwłoki młodej kobiety w stadyum najwyższego rozkładu. Twarz o szlachetnym, podłużnym owalu prze-