Strona:Na Szląsku polskim.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jest wyłącznie językiem gburów, i że każdy oświecony człowiek wstydzić się go powinien. Dlatego też, — powtarzam, — uważałbym za prawdziwe apostolstwo, gdyby rokrocznie przebiegali Szląsk Górny gromadnie nasi turyści, i nic nie robiąc, żadnych nie ponosząc ofiar, głośno tylko z sobą i ze wszystkimi rozmawiali po polsku!... Ofiara tak drobna, jakżeż zaiste byłaby zbawienną dla budzącego się dziś do życia polskiego Szląska.
Choć stolica Górnego Szląska, — Opole, jest niewielkiem miastem, liczy bowiem zaledwie 11.000 mieszkańców, powierzchowny też jego wygląd, ustępuje wyglądowi takiego Bytomia, Katowic, lub Raciborza, które prędzej na stolice patrzą.
Jak Bytomia, Katowic i Raciborza, jak w ogóle wszystkich prawie miast w tej prowincyi, i Opola też charakter jest przeważnie niemiecki. Na ulicach słyszysz tylko niemiecka mowę, napisy na sklepach są przeważnie niemieckie, w hotelach i restauracyach uwijają się kelnerzy Niemcy. Ale zajrzyj tu w Piątek, kiedy na rynku odbywają się tygodniowe targi, zajrzyj, a serce gwałtownie kołatać ci w piersi zacznie, gdy wspomnisz, że siedm wieków już upłynęło, jak to miasto i ta ziemia oderwane zostały od pnia wspólnego. Czytelniku, mnie tak kołatało w piersi serce, kiedym w dniu piątkowym z odwiecznem »niech będzie pochwalony Jezus Chrystus«, przebiegał wszerz i wzdłuż rynek