Strona:Na Szląsku polskim.djvu/085

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jak ks. Nerlich na każdym kroku z jego ofiarnością, radzi przykładają rękę do wydarcia mu tego, co na równi z wiarą od wieków, czcić on przywykł, jego praojców języka...
Zwiedzenie Kalwaryi i kościoła, zajęło nam ze dwie godziny czasu. Należało już wracać do Bytomia, ale uprzejmość proboszcza piekarskiego, stanowczo sprzeciwiła się temu.
— Zapraszam panów na obiad, — odezwał się z staropolską gościnnością, — nie liczyłem wprawdzie na was, ale podzielę się z wami tem co mam.
Niepodobna było odmówić. Jakoż przyjąwszy propozycyę, spędziliśmy jeszcze z godzinę w towarzystwie zacnego i sympatycznego kapłana, a kiedy wreszcie nastała chwila rozstania, wsiadając na bryczkę pomyślałem sobie:
— Jakżeby to zbawiennie było dla Górnego Szląska, gdyby na wszystkich jego probostwach siedzieli tacy kapłani, jak ksiądz Nerlich, i ileżby na tem powaga samej religii zyskała, gdyby tam duszpasterstwo spoczywało w rękach tak jak jego czystych, w rękach równie daleko trzymających się od wszelkiej agitacyi u dołu, jak i od brudnych konszachtów u góry, na szkodę języka, który jest kością w gardle dla dzisiejszych panów Szląska, a który strzedz od zagłady, w pierwszej linii winni katoliccy duchowni tej nieszczęsnej prowincyi, choćby dlatego tylko, że z zamarciem jego, zamrze i starodawna dzieci tej prowincyi wiara.