Strona:Na Szląsku polskim.djvu/082

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
XII.

Opuściwszy redakcyę »Gwiazdy Piekarskiej«, skierowaliśmy nasze kroki w stronę mieszkania »fararza«. Była godzina 12 w południe, mnóstwo dzieci szczebiocząc wesoło po polsku, z tabliczkami i książkami w rękach, gromadkami biegło w stronę gęsto zabudowanej wsi, był to więc znak, że nauka religii w szkole skończona. Można zatem było bez skrupułu zająć parę godzin czasu księdzu Nerlichowi, zwłaszcza też, że on sam upoważnił nas do tego. Z prawdziwem więc zadowoleniem wchodziłem w progi plebanii, ile, że pragnąłem poznać bliżej tego księdza, o którym słyszałem, że jest typem kapłana ostrożnego wprawdzie bardzo w stosunku do rządu, ale uchylającego się skrupulatnie od roli kata, jaką ten rząd radby mu, podobnie jak i wszystkim wogóle księżom na Szląsku polskim, względem języka jego parafian powierzyć.
Ksiądz Nerlich jest mężczyzna niezmiernie sympatycznym. Lat 60, wzrostu wysokiego, o twarzy, na której prawość wyryła swoje niestarte piętno, i oczach, na których twarde życiowe koleje pozostawiły swój ślad, robi on wrażenie dobrotliwego ojca, który przeżywszy wiele i ukochawszy wiele, nauczył się wiele przebaczać. Powolny i zastanawiający się w mowie, ożywia się gdy zaczepi