Strona:Na Szląsku polskim.djvu/059

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Kwietnia 1889 r., dzięki swojej narodowej barwie, z dniem każdym zyskują coraz więcej na Szląsku Górnym przedpłacicieli. Czemuż zatem redaktor »Opiekuna« widząc to, gdyż tego nie widzieć niepodobna, nie wleje więcej serdecznej krwi w szpalty swego pisma, jak o opokę nie oprze go o to, na czem każde pismo w tej prowincyi opierać się powinno, o prawo obsiadującego tę ziemię ludu, do wiary i języka praojców?
Szobieszowice, gdzie właśnie miało się odbyć zebranie robotników, odległe są od Gliwic mniej więcej o dwie wiorsty drogi. Jestto wieś, jak prawie wszystkie na Szląsku Górnym obszerna, zamieszkuje ją bowiem kilka tysięcy dusz. W środku wsi, uderza oczy oryginalny bez wieży kościół, tuż obok znajduje się plebania, mieszkanie, jak miejscowy lud mówi: »fararza«. »’A tout seigneur tout honneur«, wstępujemy zatem naprzód do fararza.
Ksiądz Materna (gdyż on to nosi taki z niemiecka przerobiony na polski tytuł) jest mężczyzną wysokim, tęgim, o spokojnej, ale sympatycznej twarzy. Typ flegmatyczny, zbliżony więcej do Niemca niż Polaka. A przecież ks. Materna Niemcem nie jest, jest on Górno-Szlązakiem, dzieckiem, jak wszyscy tu księża tego ludu, który w jednej ze swoich pieśni tak opowiada, kim jest i jak czuje:

»Jestem szląskie dziecko, Boże Tobie chwała,
Szląska nasza ziemia mnie tu wychowała.