Strona:Na Szląsku polskim.djvu/043

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ksiądz Bontzek w domu?
— Właśnie, panoczku, jest na obiedzie, ale za chwilę zejdzie do kancelaryi, — odrzekła przeciągając ostatnią syllabę. — Ale oto fararz idą, zawołała podbiegając ku mnie, gdym jej oświadczył, że za chwilę przyjdę.
Ksiądz Bontzek jest człowiekiem około sześćdziesięcioletnim. Wysoki, szczupły, o ruchliwych rysach twarzy, jest on obrazem tych księży, dzieci ludu, jakich spotyka się na całym Górnym Szląsku i na stoku galicyjskich Karpat. Rozpocząłem z nim rozmowę od oświadczenia mu, że bawiąc w Bytomiu, uważałem sobie za obowiązek zabrać znajomość z człowiekiem, którego nazwisko dostąpiło wielkiego rozgłosu, powiedziałem, że w swoim czasie pisał o jego »Kościele Miechowskim« Kraszewski. To go widocznie bardzo ucieszyło.
— Czy podobna? — zawołał, szybko chodząc ze spuszczonemi oczami po pokoju. A ja o tem nic nie wiedziałem. Proszę przesłać mi Numer tej gazety, gdzie Kraszewski o mnie wspominał.
Rozmowa przeszła na jego pisarską działalność.
— Gdyby więcej zachęty, — odezwał się po uważnem wysłuchaniu moich pochwał, — toby i otucha się znalazła. Ale tak...
Zaczepiłem o »Górę Chełmską« — poźniej-