Strona:Na Sobór Watykański.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mieć muszę równoważnik delikatnego wpływu wobec mej kostropatej męskości. Ileż ja jej zawdzięczam! Wdwójnasób pokochałem Boga, bo sercem zdwojonem, jej i własnem, ukochałem Go delikatniej — tak jak ona. Nie mogę jej dać szczęścia wspólnego pożycia, pracy, domu. Nie mogę jej ofiarować szczęścia i zaszczytu macierzyństwa. Widujemy się tylko raz po raz, żyjemy jak brat z siostrą. Skarbem nieocenionym dla mnie — jej miłość, czuła troskliwość o mnie. W częstych i bliskich z nią stosunkach poznałem, że „serce kobiety jest nieoszacowane, warte miljardy miljardów“ i że wielu rzeczy mężczyzna nie pojmie inaczej, jak tylko, gdy przejdą przez filtr umysłowości kobiecej.
Jesteśmy małżeństwem utajonem, przed Utajonym zawartem. Ale modlimy się o to, byśmy mogli jawnie i publicznie stanąć przy ołtarzu, na oczach świata katolickiego i z jego błogosławieństwem. Wierzymy, że modlitwa nasza przemieni się w prawo kapłańskiego małżeństwa w całym Kościele. Dotąd miał je Kościół wschodni. Chyba i on miał odrobinę Ducha Bożego. Modlimy się i wierzymy, bo On zapewnił: „Proście, a otrzymacie! Nie dziś, to jutro.“ A ja ufam, że otrzymamy rychło.
Czasem w ciche, gwiezdne wieczory, gdy jesteśmy razem wsparci o siebie, śpiewamy pieśń wieszcza. Daleko po rosach i wodach ulatują jej tony. Ja myślę, że wkrótce obiegną one katolicki świat.