Strona:Na Sobór Watykański.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Świętych, do którego modlił się Krasiński, nazywając Go „Pięknością piękności“!
Odwróciłem oczy na lewo i przy ołtarzu Marji — statuetki ordynarnie wykonanej z przekrzywioną twarzą i korpusem kukły — spostrzegłem nowe widowisko.
Na stopniu ołtarza leżał duży krzyż na wytartej, zatłuszczonej poduszce i na dywaniku, któregoby się wstydzić musiał każdy przedpokój w porządnym domu, ale dla saloniku, w którym Stwórca przyjmuje gości, dla kościoła to przecież ujdzie. Bóg jest śmieciem świata, więc też mieszka i odbiera hołdy swoich — w stajni. Nie należy się nic więcej Jezusowi Chrystusowi!
Jakaś wiejska kobieta, pełznąc na kolanach, całowała postać Ukrzyżowanego razem z usmarkanym dzieciakiem, który pozostawiał widoczne ślady swych pocałunków na obcałowywanem drzewie krucyfiksu. Inni potem przyjdą i ślad ten zetrą ustami. Chłopiec wyglądał na suchotnicze dziecko i sama matka robiła podobne wrażenie.
Po ucałowaniu „Pana Jezusa“ kobieta sięgnęła do „szmatek“ i wyjęła z nich zwój pieniędzy papierowych. Odjąwszy kilka banknotów, złożyła je do wielkiej skrzynki, w formie sporego kufra, postawionej w głowach krzyża. Zainteresował mię mocno, nadzwyczajnie ten „statek“ pasyjno-zaduszny. Rozejrzałem się po kościele, czy podobnych niema więcej w świątyni. Wyszperałem jeszcze dwie, mniejsze skrzynki. Do jednej, umieszczonej pod św. An-